Bez wątpienia "depczemy po skarbach" wcale o tym nie wiedząc. Depczemy, niszczymy, użytkujemy, zaśmiecamy, uznając to za niezbywalne prawo. I mamy je, ale pod jednym warunkiem; że między nami a środowiskiem wymiana jest ekwiwalentna. Nie uważam, że będzie dobrze, gdy pozbawiamy współczesnego człowieka możliwości zerwania gałązki brzozy, czy pęczka kwiatów. To nasze prawo!
Jeszcze pod koniec XIX w. w niektórych okolicach przedmiotem handlu były jaja licznie występującego żółwia błotnego, czy "orzechy" kotewki wodnej. Dziś te gatunki są pod ścisłą ochroną i nic nie zapowiada, że coś się zmieni. Doprawdy nie widzę powodu, dlaczego nasze pokolenie nie ma znać smaku żółwich jaj, smaku orzechów kotewki, czy orzeszków limbowych! Być może nie każdego może ich smak zachwycać, ale trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że jednak mamy to prawo za cenę rzetelnego wysiłku, który spowoduje, że te (i inne) gatunki staną się równie (a może jeszcze bardziej) pospolite jak kiedyś. Nie widzę potrzeby, żeby odmawiać komuś prawa do żywej choinki. Pod warunkiem, że ją sam posadzi, wyhoduje. Wówczas może ją wyciąć. I wcale tej ostatniej decyzji nie zazdroszczę (kto cokolwiek w życiu hodował - wie o czym myślę).
Grzechem współczesnej cywilizacji nie jest wcale mechanizacja, nawet chemia. Te rzeczy w jakimś stopniu zawsze były. Grzechem jest to, że pozwalają nam na nieuwagę. Idąc pieszo przez las, mogę ominąć nawet mrówkę, jadąc rowerem po polnej drodze mogę ominąć żuka lub żabę. Jadąc samochodem po asfaltowej szosie, rozjeżdżam tysiące mrówek, setki żuków, dziesiątki żab, a od czasu do czasu - jeża lub zająca. Latając samolotem mogę mieć wpływ na losy klimatu całego Globu...
Mówimy wówczas, że cywilizacja nas przygniata, że nie panujemy nad siłami, które sami powołaliśmy do życia. Myślę, że możemy panować, że nie trzeba w geście jałowego protestu uciekać na wyspy szczęśliwe. Nie trzeba odrzucać techniki i nie trzeba idealizować przyrody. Aby jedno i drugie sensownie połączyć, potrzebna jest uważność.
Aktem uważności jest np. wkopywanie wiader z wodą przy szosach przez niemieckich ekologów. Zwabione wodą płazy nie wyłażą na szosę, lecz wchodzą do wody. Co jakiś czas zbiera się niedoszłych samobójców i wypuszcza do jakiegoś zbiornika wodnego. Nie mówię, że to złe; jest to niewątpliwie jakiś akt uważności, tyle że w jałowym kierunku skierowany. Ostatecznie w wielu krajach są autostrady, szczelnie ogrodzone, że nawet żaba się nie przeciśnie, dla zachowania ciągłości przestrzennej ekosystemów, które w sztuczny sposób przecina, zaopatrzone w nad- i podziemne przejścia dla różnych zwierząt - od żubrów i biegaczy po jelenie i łosie. To też akt uważności, tyle że uważności wielostronnej i wielopoziomowej.
Jakąś wersję tak pojętej uważności chce prezentować ta książka. Jeśli mi się to nie udało - jest to tylko wyłącznie moja wina, jeśli udało - oby to nam na zdrowie wyszło.
A więc uważność. Nie "rewolucyjna czujność", ale właśnie uważność. To uważność pozwoli nam dostrzec nie tylko swoiste piękno spróchniałej wierzby, lecz również gnieżdżącego się tam pięknego i rzadkiego ptaka. To uważność nie powinna dopuścić do likwidacji siedliska po opuszczonym gospodarstwie. Ileż spraw tym gestem rozwiązujemy! Zachowujemy kawałek naszej miejscowej historii, bez kiwnięcia palcem mamy najczęściej gotową remizę dla ptaków, ocalimy może jakieś drzewo owocowe itp. To dawna uważność nakazywała chronić kiedyś grusze na miedzach, aby można się było schronić przed upałem, zjeść gruszkę, poczęstować sąsiada i pielgrzyma. Dla siedzących w maszynach rolników, ta grusza nie stała się mniej potrzebną tylko dlatego, że nie szukamy pod nią chłodu. Nam już może jest niepotrzebna, lecz potrzebna jest setkom innych gatunków, które być może decydują o zdrowiu i chorobie naszych upraw.
W stosunku do dawniejszych, "prostszych" może form,
nowa poszerzona forma uważności powinna mieć na
uwadze całą rożnorodność życia.
To właśnie ta różnorodność jest
jedyną gwarancją, że świat dotychczas opętany
manią technologicznej wielkości zdoła bez szwanku
przetrwać czas transformacji.