Strona główna | Spis treści |
W największym polskim dzienniku udowadniają, jak bardzo się nam poprawiło także w tej dziedzinie. Okazuje się, że poparte statystykami odczucie powszechne, jakoby Polacy mniej jeździli na urlopy, jest rodzajem społecznej fatamorgany. Bo co prawda rzeczywiście mniej ludzi korzysta z wczasów i przeciętnie trwają one krócej, ale - uwaga! - "wypoczywamy bardziej intensywnie". Według jakich mierników pani redaktor to wyliczyła, nie wiadomo. Zupełnie też nie przejęła się faktem, że kilka pierwszych dni wyjazdu trzeba przeznaczyć na aklimatyzację, a prawdziwą rekreację można zacząć później. "Takie jest dziś tempo życia", wzrusza ramionami. A więc powiedzieć można, że "intensywny" (ergo najlepszy) wypoczynek jest wtedy, gdy wypocząć się nie da.
Tempo życia... Tak, jest coraz szybsze. Nawet wypoczywać musimy w biegu. To wynalazkiem naszych czasów są wycieczki "Europa w siedem dni" czy przewodniki typu "Luwr dla śpieszących się". To obecnie upowszechnia się moda wykorzystywania czasu wolnego do celów zawodowych: rozmów handlowych, podnoszenia kwalifikacji, półobowiązkowej "rekreacji integrującej załogę". Tylko czy tak w ogóle da się wypocząć? Czy można wypocząć - by daleko nie szukać - nad polskim morzem: wśród tłumu wczasowiczów, w nieustannym zgiełku dyskotek, w smrodzie spalin? Symbolem "intensywnego wypoczynku masowego" jest dla mnie pole namiotowe w centrum jednej z nadmorskich miejscowości, położone przy głównej drodze i wciśnięte między dwie knajpy z potańcówkami.
Dlatego jestem przeciwnikiem turystyki masowej. Ani jest ona zdrowa dla ciała, ani ducha ubogaca. Dziewięćdziesiąt procent "turystów" zwiedza wszak tylko bary i plażę. Za to jej skutki społeczne są z gruntu niedobre. Turystyka niszczy krajobraz i środowisko naturalne - jak z rękawa mogę sypać przykładami uroczych miejsc i miejscowości zeszpeconych turystyczną "infrastrukturą". Uogólnię: duża ruchliwość społeczna ma negatywne konsekwencje zarówno dla przyrody, jak dla społeczeństwa i jego kultury.
Wiem, że zostanę w tym miejscu przywalony lawiną argumentów wykazujących pozytywne skutki ekonomiczne przemysłu (tak, to dobre słowo) turystycznego - także dla tych społeczności lokalnych. Ale ja, mając pełną świadomość swego osamotnienia, podkreślę po raz kolejny, że nie samym chlebem człowiek żyje. I nie ma pieniędzy, które przekonałyby mnie np. o sensowności budowy pensjonatów w Tatrzańskim Parku Narodowym.
Dlatego bronienie tezy, że transformacja ekonomiczna przyniosła intensyfikację turystyki, jest moim zdaniem nonsensowne. Turystyka powinna być kosztowna: tak, by korzystać mogli z niej tylko prawdziwi zapaleńcy, godzący się na niewygody w imię nowych wrażeń. Skłonny byłbym jeszcze poprzeć dotowanie wycieczek dla dzieci i młodzieży, którym podróże rzeczywiście mogą poszerzyć horyzonty. Ale przeciętnemu konsumentowi naprawdę wystarcza wyjazd na grilla pod miasto.
Jarosław Tomasiewicz
Niestety obrona to dziwna, bo ja Marszałka nie atakowałem, a moje cytaty z "kodu" wegetarian, jeżeli przez kogo mogły być odebrane jako atak, to właśnie przez nich. To była ironia, szanowny Panie.
Najpierw myślałem, że po prostu nie ma Pan poczucia humoru, lub ma słaby wzrok i nie zauważa cudzysłowów. Jednak kiedy pomieszał Pan Stanisława Cata-Mackiewicza z Józefem zrozumiałem, że po prostu, co niestety coraz częstsze, pisze Pan teksty będąc jednocześnie kompletnym ignorantem w materii, którą Pan porusza. Nawiasem mówiąc, taka ignorancja stawia pod znakiem zapytania wartość dyplomu magistra ATK, o którym Pan gdzie indziej wspomina.
Ale to nic, myślę sobie: może człowiek niezbyt inteligentny, ale czasem tacy wynajdą coś ciekawego i może rzeczywiście Marszałek był, jak Pan pisze, "frutarianinem". Znalazłem fragment wypowiedzi Wacława Jędrzejewicza, na który chyba się Pan powołuje. Piszę "chyba", bo przezornie nie podaje Pan strony u Jędrzejewicza, a tylko cytuje Pan sam siebie. Bardzo zresztą z punktu widzenia tego, co stara się Pan czytelnikom wmówić "słusznie", bo u Jędrzejewicza stosowny fragment brzmi następująco: "Zresztą do jedzenia nie przywiązywał żadnej wagi, nie lubił zup, jarzyn nie znosił. Jego lekarz, płk dr Eugeniusz Piestrzyński, miał wiele kłopotów, by namówić go na jedzenie owoców. Namowy nigdy nie skutkowały. Dopiero obrane i pokrajane gruszki czy jabłka, położone gdzieś na biurku znikały z talerzyka". (Wacław Jędrzejewicz, Józef Piłsudski 1867-1935. Życiorys, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1982, str. 68)
W Pana wersji natomiast było: "nie przywiązywał większej wagi do jedzenia. Co więcej, nie znosił jarzyn i jadał jedynie pokrajane i delikatnie podkładane mu na biurku jabłka i gruszki". Jest więc pewna różnica między Panem a Panem Jędrzejewiczem, który i tu się z Panem zgadzam- "był jednym z najlepszych biografów Marszałka Piłsudskiego". Tym bardziej więc nie należy go fałszować, a po prostu uczciwie czytać, najlepiej w oryginale.
Ale nic to, na s. 232 u tego samego Jędrzejewicza czytamy: "W łóżku czytał gazety i jadł pierwsze śniadanie: szklanka gorącej i mocnej herbaty, bułeczka z masłem lub miodem (...) drugie śniadanie było w południe: szynka lub inne wędliny, sielawki zawsze dużo herbaty".
Chciałoby się powiedzieć no comment, ale:
Olaf Swolkień
Przepraszam Cię Olafie, że me mylne postępowanie naraziło Cię na stratę czasu, a być może na "dorobienie gęby" fanatycznego wegetarianina i ignoranta u tych czytelników, którzy czytali wyłącznie tekst Jarka. Tekst Jarka, choć kuriozalny, uznałem jednak za wart druku, ze względu na podane informacje o Marszałku (a nie opinie o Twym tekście - koń jaki jest każdy widzi, czytelnicy nie ... i swój rozum mają). Dopiero dzięki Twej dociekliwości i pracowitości wyszło, że te informacje odbiegają od faktów. Przyznam, że to ja zasugerowałem Jarkowi nazwanie Piłsudskiego frutarianinem, a nie wegetarianinem, gdyż nie mogłem się z nim zgodzić na nazywanie wegetarianinem kogoś, kto (rzekomo) nie znosi warzyw i jada (też rzekomo) tylko owoce. Przepraszam Cię, ale też Jarka bo ewidentnie zawaliłem nie zauważając pomylenia w Jego "polemice" Mackiewiczów - Józefa ze Stanisławem Catem, zwłaszcza, że poświęciłeś wiele czasu na rozmowy ze mną o tych dwóch postaciach.
Andrzej Żwawa
Kwestia życia, jego zagrożenia i ochrony jest bezspornie powiązana z niszczeniem środowiska naturalnego, a w przypadku życia człowieka, dodatkowo z etyką medyczną i moralnością. Chodzi o trwanie życia jako zjawiska czasowo-przestrzennego w pełnym jego wymiarze (czyli całej bioróżnorodności), co znajduje odzwierciedlenie w "nietykalności" każdej istoty żywej. Nic więc dziwnego, że tematem interesują się ekofilozofie. Ochrona dzikiego życia i nadanie wartości dzikiej (...) przyrodzie stało się fundamentem dla współczesnego ruchu ekologicznego nazywanego ekologią radykalną lub ekologią głęboką.2) Wreszcie w wymiarze aksjologicznym wśród wartości ziemskich życie stanowi wartość najwyższą.3)
Bardzo popularne stały się zwroty opatrzone formułką "wartość sama w sobie" np. "życie jest wartością samą w sobie", "starość jest wartością samą w sobie", itp. Opierają się one w znacznej mierze na filozofii buddyjskiej (bezkrytycznie przenoszonej na grunt zachodni) i wykorzystywane są chętnie w ekologii głębokiej, ekologii humanistycznej czy wypowiedziach wielu naukowców i papieża. Wydawać by się mogło, że za takim stwierdzeniem jak "wartość sama w sobie" kryje się coś naprawdę wielkiego, tymczasem jest ono obłudnym frazesem. To pusty zwrot ukuty na potrzeby pewnego rodzaju filozofii, podobnie jak hasła reklamowe lub polityczne. Za nimi nie musi się nic kryć, one mają po prostu "chwycić". Nie istnieje coś takiego jak "wartość sama w sobie". Tym zwrotem zasłania się tylko brak argumentów przemawiających za "ochroną" czegoś. Mówiąc, że życie to "wartość sama w sobie" stwarzamy dogodną sytuację do subiektywnej wyceny wartościującej, której dokonuje się w oparciu o relatywny układ odniesienia.
Jeśli - jak życzy sobie ekologia głęboka i humanistyczna - uznamy, iż życie, będące wartością samą w sobie, jest najwyższą wartością, to popadniemy w tarapaty. Otóż słowo "najwyższa" zawiera w sobie ograniczenie danej wartości (w tym przypadku życia), która może być bezcenna lub nieograniczona. Poza tym oznacza, że każde życie to "sacrum" czyli coś nietykalnego. Tymczasem jeśli przyjdzie komuś wybrać między życiem bliskiej osoby a życiem muchy, to poświęci istnienie muchy jako wg niego mniej wartościowe, czyli dokona subiektywnej (relatywnej) oceny wartościującej. Prócz tego oceny dokonywać będzie zawsze homo sapiens, zwierzę czy roślina są tej możliwości pozbawione. Skoro tak, to nie ma równości wartości życia, bo jest ona dokonywana subiektywnie przez człowieka. Wewnątrz populacji ludzkiej też ta zasada obowiązuje (rasizm, nacjonalizm). Tak np. dla Judasza życie Jezusa warte było 30 srebrników (mamy tu przejście od wartości w sensie filozoficznym do wartości w sensie ekonomicznym), gdy dla innych jest ono warte wszystkie istnienia ludzkie.
Jeśli poświęcam swoje życie dla innego życia, to znów dokonuję "wyceny" stwierdzając, że moje jest gorsze (czyt. mniej wartościowe). Jeśli poświęca się życie antywartościom czyli złej sprawie (terroryzm, wojna), to w ten sposób owym antywartościom nagle nadaje się wartość wyższą od życia! W takim układzie życie musi się jawić jako nie-wartość.
Zrezygnować więc powinna ekologia głęboka i humanistyczna z określeń "wartość sama w sobie" i "wartość najwyższa" jako dewaluujących życie. By lepiej to rozjaśnić, posłużę się obszerniejszym cytatem: Myślenie zwrócone przeciwko "wartościom" nie twierdzi, że wszystko, co określa się jako wartość - "kultura", "sztuka", "nauka", "godność człowieka", "życie"*), "świat" i "Bóg" - jest bez wartości. (...) - właśnie naznaczenie czegoś piętnem "wartości" pozbawia to, co w ten sposób jest wartościowane, wszelkiej godności. (...) oszacowanie czegoś jako wartość sprawia, że to, co wartościowane, staje się przedmiotem wyłącznie ludzkiej oceny. (...) Wszelkie wartościowanie, nawet wtedy, gdy wartościuje pozytywnie, stanowi subiektywizację. (...) Ogłaszając, że Bóg jest najwyższą wartością, poniża się istotę Boga.4)
Tak więc paradoksalnie, to owo wartościowanie odpowiedzialne jest za ekologiczne niszczenie życia oraz aborcję, eutanazję i wojny. Wartościowanie to osądzanie o "lepszości" i "gorszości", a kto jest w stanie dokonać tego w sposób bezstronny tak w odniesieniu do każdego życia indywidualnego, jak i życia w całości?
Cezary Tajer
Olsza 13
56-306 Sułów
Dlaczego jestem przeciwny głosom na NIE? Dlatego, że takie same głosy pojawiają się w środowiskach nacjonalistycznych, faszystowskich, AWS-owskich (bez względu na to, co posłowie mówią do kamer) i katolickich. A wszystkie powyższe opcje polityczne i społeczne to moi wrogowie w czystej postaci i jak mniemam wrogowie ekologii (co nie raz było w praktyce udowodnione, jeśli tylko sobie przypomnimy kto pacyfikował akcje bezpośrednie, kto napada na squaty, kto rozprasza nasze demonstracje, kto na szczeblu lokalnym blokuje nasze inicjatywy i kto po kościołach sieje nagonkę antysekciarską). Tak więc coś tu nie gra. Jeśli w tak kluczowej sprawie ktoś ma zbieżne stanowisko z tego typu ludźmi, to może w ogóle powinien wstąpić w ich szeregi. Znajdzie tam zwolenników nie tylko w kwestii UE, ale także w kwestii NATO, antropocentryzmu, chińskiej opozycji, czystości języka polskiego, itd. Ale ktoś przecież musi się mylić. Jeśli ruch ekologiczny stoi w opozycji do ruchu faszyzującego, a obydwa sprzeciwiają się UE, to albo ekolodzy mają rację (wstąpienie do UE osłabi naszych wrogów), albo faszyści mają rację (wstąpienie do UE osłabi ich wrogów, czyli nas). Jedno z dwojga.
A dlaczego idea UE jest warta co najmniej życzliwej uwagi? Dlatego, że została ona stworzona przez filozofów, którzy w swoim prywatnym życiu mieli jakieś zasady etyczne (np. Kant). Nie przez polityków! Idea ta była popierana w formie pośredniej lub bezpośredniej przez wielu wybitnych intelektualistów na przestrzeni ostatnich dwustu lat; zawsze sprzeciwiali się jej nacjonaliści. Idea UE jest krokiem ku kosmopolityzmowi, więc realizuje nasze postulaty wysunięte jeszcze w starożytnej Grecji przez naszych aktywistów. Realizuje także postulaty anarchizmu, na którym zawsze ekologia się opierała (nasz kochany Edward Abramowski). Łatwo przewidzieć, że z biegiem czasu instytucja państwa zacznie maleć; Parlament Europejski zacznie rosnąć w siłę; powstanie jedno państwo europejskie. Myśl ta powinna cieszyć każdego anarchistę, który zamiast walki z kilkunastoma "potworami" będzie miał do obalenia tylko jednego.
Integracja wymusi także na polskich ekologach przeprowadzenie wielu reform i dostosowanie się do wysokich wymogów zachodniego "rynku ekologii". Tak więc ci, którzy nie zmienią swoich przestarzałych metod działania i nie przeprowadzą reform - wypadną z gry wyparci przez "konkurencję", co będzie korzystne dla działań ekologicznych i tym samym dla Ziemi. A o to przecież powinno nam chodzić. No chyba że nie.
Integracja będzie także korzystna dla przemian w polskiej gospodarce. Przedsiębiorstwa, aby sprzedać towar będą musiały dostosować się do wymagań zachodnich społeczeństw, czyli bardzo prędko na rynku pojawią się koperty z odzysku, kosmetyki nie testowane na zwierzętach, buty przyjazne zwierzętom, wegańskie bary z prawdziwego zdarzenia itp. W chwili obecnej, gdy głównym odbiorcą jest nieuświadomiony rodzimy klient, firmy nie muszą się wysilać i jest tak jak jest.
Integracja osłabi także wpływ na nasze życie przewodniej siły narodu, czyli katolicyzmu, co zapewne ucieszy wszystkich obrońców praw człowieka. Spowoduje także wzrost zarobków, które w chwili obecnej są na poziomie Indii (nie ma znaczenia, że Hindus zarabia 2 dolary, a ja 300 dolarów; Hindus dorobi się w końcu mieszkania, a ja z taką pensją nigdy). To też ucieszy obrońców praw człowieka, bo obecne warunki finansowe są uwłaczające człowieczeństwu (jeśli ludzi nie stać nawet na ZB).
Nie wspomnę już o swobodzie podróży, o czym kiedyś można było tylko marzyć. No i inaczej to brzmi, gdy się mówi, iż w "Koluszkach wycina się las", a inaczej, gdy się powie, że "W Europie wycina się kolejny las". To drugie zdanie poruszy także mieszkańców Portugalii, gdy tymczasem pierwsze jedynie dwóch dziennikarzy w Koluszkach.
Oczywiście dostrzegam także negatywne skutki integracji europejskiej; zdaję sobie sprawę, iż ktoś załatwia w ten sposób swoje własne interesy i biurokracja rośnie w siłę. Mimo wszystko wolę walczyć z jedną biurokracją niż z kilkunastoma. Mając świadomość wszystkich ZA i PRZECIW, mówię ZA.
Robert Surma
OK!
Wkrótce pojawi się nasz nowy biuletyn "Euro Youth" wydawany z własnych funduszy, promujący oddolną integrację europejską, bez udziału polityków (bo się na tym nie znają) i wbrew nacjonalistom.
Dzięki dotacji MOŚZNiL jest nadzieja, że powstanie Informator o Ośrodkach Edukacji Ekologicznej, propagujący ośrodki edukacyjne istniejące przy parkach narodowych, samorządach oraz oczywiście organizacjach ekologicznych. Jest zatem szansa na umieszczenie ofert edukacyjnych ośrodków oraz przedstawienie głównych idei waszej działalności, w sposób całkowicie gratisowy oraz bez ingerencji i manipulacji. Informator ma przede wszystkim trafić do uczniów, nauczycieli i urzędników.
Nie zwlekaj - skontaktuj się ze mną i nawiąż współpracę.
PAMIĘTAJ!!! Nieobecni nie mają racji.
Maciej Pluciński
Społeczny Instytut Ekologiczny
Zieleniecka 6/8
03-727 Warszawa
tel./fax 0-22/618-28-94
e-mail: maciek@bore.most.org.pl