Strona główna | Spis treści |
Widać to np. w konstruowaniu opozycji Wschód - Zachód, dla mnie całkowicie fikcyjnej1), bo wynikającej z podwójnego nieporozumienia: po pierwsze - idee nie tworzą rzeczywistości (a przynajmniej nie w takim stopniu w jakim chcieliby ich wyznawcy), po drugie - nie da się mówić o odrębnych typach cywilizacji tam, gdzie na dobrą sprawę mamy do czynienia z jej kolejnymi etapami, wyrosłymi z tego samego paradygmatu panowania (władzy: kultury panującej nad duchem, polityki panującej nad społeczeństwem, czy techniki panującej nad materią; wszystkie one - skutkiem alienacji - panują zaś nad człowiekiem!). W czym rzecz!? Oto np. Węgierski widzi Wschód przez pryzmat wiary, ale jeśli wiara miała tam jakiś istotny wpływ (i to różny od tego w Europie), to raczej negatywny (tzn. brak wpływu na system skutkiem odwrócenia się od spraw tego świata), pozwalający w imię pięknych teorii duchownych na podłą praktykę władców (vide: stałe napięcie między wen filozofów a wu dworu cesarskiego w Chinach czy rozdźwięk między idealizmem słowianofili i nie liczącą się z nim w najmniejszym stopniu polityką zniemczonego caratu w Rosji etc.). Co więcej, wiary były różne, a obok uduchowionego - cokolwiek by to miało znaczyć - taoizmu, buddyzmu, hinduizmu czy mistyki prawosławnej - znaleźć można fanatyczny islam, dogmatyczne chrześcijaństwo czy biurokratyczny konfucjanizm, ba - nie brakło i myśli racjonalnej, choć w związku z niedorozwojem Azji nigdy nie znalazła ona tu szerszego zastosowania. Tu dotykamy istotnego problemu, właśnie owego rozwoju cywilizacyjnego (lub jego braku): otóż podstawową różnicą między Euroameryką a resztą świata nie są te czy inne idee, lecz właśnie formy życia, stopień rozwoju cywilizacji (w obu dosłownych rozumieniach tego słowa: miasta i obywatelskiej demokracji). Europa w średniowieczu była równie chrześcijańska jak Bizancjum, a scholastyczny racjonalizm - mający być rzekomo jej właściwością - przyjęła z muzułmańskiej Hiszpanii, podobnie bizantyńskie były źródła europejskiego renesansu i jeśli coś te kręgi kulturowe różniło, to nie idejki a życie, życie coraz bardziej miejskie, coraz bardziej oddalające się nie tylko od natury, ale i stworzonej ręką człowieka wsi, życia z uprawy roli (nawiasem mówiąc, te same idee w niezurbanizowanej Polsce dawały całkiem różne efekty, co znów każe podważyć wiarę w ich rolę; dla mnie idea uświęca to, co w nas jest i bez niej, nadaje temu sankcję wyższej racji, choć w imię tej samej idei można robić zupełnie inne rzeczy). Tymczasem kultury Wschodu, permanentnie niszczone przez najazdy barbarzyńców, nie mogły przezwyciężyć kryzysu i przejść na etap cywilizacji przemysłowej (to samo przydarzyło się antycznemu Rzymowi, lecz o ile dla Europy zachodniej była to ostatnia taka katastrofa, o tyle Arabowie, Ruś, Bizancjum, Indie czy Chiny padały ofiarą ludów tureckich nadal - charakterystyczny jest moment upadku tych dwu ostatnich cywilizacji, wówczas niewiele ustępujących jeszcze Europie, a parę wieków wcześniej znacznie ją wyprzedzających: Indie zostały podbite przez Mogołów w XVI wieku, a Chiny przez Mandżurów w XVII, gdy Europa powstrzymywała właśnie marsz Turcji (Lepanto, Wiedeń) i przechodziła do kontrofensywy. Jakże inaczej potoczyłyby się jej dzieje, gdyby po upadku Bizancjum, krajów arabskich i Węgier ofiarą Turków padła Austria a zwłaszcza najbardziej rozwinięte w owym czasie Włochy?! Ten aspekt wpływu Azji na kulturę świata jest jednak u Węgierskiego zupełnie pominięty).
Obok doideologizowanej post factum opozycji między wschodnią wsią a zachodnim miastem powstaje inna kwestia: czy rozwój w tą stronę jest czymś dobrym czy złym!? Czy rozwój w ogóle jest dobry? Po etapie zachwytów nad tradycją (średniowiecze a poniekąd i renesans czy reformacja!) i rozpoczętym w oświeceniu kulcie postępu, dziś przychodzi moda na reakcję przeciw temu ostatniemu, łączona z głosami na rzecz powrotu do mniej lub bardziej odległej przeszłości, przy czym stopień tego nawrotu wydaje się zależeć od tego, ile dany autor zdołał przyswoić z dorobku cywilizacji europejskiej; to zresztą jest o wiele większy problem niż sam postęp - idzie o to, iż jego tempo uniemożliwia wielu ludziom odnalezienie się w nowym świecie, co widać np. u nas po upadku socjalizmu. Z drugiej strony zaś owa tęsknota za dawnymi czasami rzadko przeradza się w czyn, będąc raczej potrzebą psyche, słabego ja, niż całości życia człowieka - nawet radykalni ekologowie na ogół nie rezygnują z komputera...
To zresztą kwestia istotna (i kolejne słabe ogniwo wizji Węgierskiego): czy trzeba rezygnować z dorobku ludzkości, wracać do jakiegoś nowego średniowiecza!? Węgierski w swej dualistycznej wizji ruchu wahadła zdaje się mówić, że tak, że czas na ruch w drugą stronę. Dla mnie jednak przegięcie pały w tą czy w tamtą stronę to nie jest żadne rozwiązanie. Aż wstyd, że trzeba to tłumaczyć fanowi Junga2), ale nasz umysł ma nie dwie (jak w dualizmie) czy trzy (jak w dialektyce), lecz cztery skrajności. Są one funkcjonalnie różnymi typami psychologicznymi, a zatem i kulturowymi, lecz genetycznie są to etapy rozwoju od podświadomości poprzez świadomość (w opozycji do nieświadomości) aż do pełni - nadświadomości. Nie wiem czy możliwy jest równomierny rozwój całości, bowiem to, co nowe jest z reguły na tyle słabe, iż bez jednostronnego przegięcia stale narażone byłoby na wchłonięcie, zalanie przez to, co stare. Stąd zamiast rozwoju - postęp, jednostronne eksponowanie tej czy innej zdolności psychicznej wewnątrz człowieka, tej czy innej formy panowania nad rzeczywistością zewnętrzną. Dla mnie postęp to nie jest zwyczajny, zrównoważony rozwój, a koncentracja władzy, siły, mocy (angielskie słówko power lepiej oddaje ową rzecz, dotyczy bowiem sfery wewnętrznej i zewnętrznej na raz) i miotanie się to tu, to tam. Kiedyś władza opierała się na kulturze (wizji świata), potem na jawnej przemocy, wreszcie na wynikłym z techniki bogactwie; umysł ufał to wierze, to zmysłom, to rozumowi. Dziś skłania się ku intuicji, a ludzie coraz częściej zaczynają (w naszej części świata) tęsknić za swobodą (ale i obawiają się jej, nie radząc sobie z odpowiedzialnością za swe życie). Drogę już dawno wskazała nasza filozofia czynu (romantyzm polski, potem moderniści typu Abramowskiego i Brzozowskiego). Nie była to rezygnacja z tych czy innych zdobyczy, lecz ich uzupełnienie (jak np. dodanie czynu do filozofii idealistycznej, romantyzm celów uzupełniony realizmem środków, czy uspołecznienie społeczeństwa jako rozwinięcie personalistycznego chrześcijaństwa, nie umiejącego sobie poradzić z wprowadzeniem etyki w polityce itp.). Bo miasto, przemysł, nauka, bezpieczeństwo socjalne itp. to tylko narzędzia, a ich zastosowanie i efekty zależą od ich użytkowników. Nie jest dla mnie problemem demaskacja dawnych wartości, form panowania (elit) społeczeństwa nad człowiekiem, lecz to, że ludzie zadowalają się ich odrzuceniem, nie dając z siebie nic w zamian. Bez demaskacji projekcji i ich wycofania niemożliwe byłoby opus jungowskiej indywiduacji, rozpoznanie jaźni i praca z nią (podobnie jak przekroczenie jednostronności kultu wiary, rządu czy postępu, które mają skłonności totalitarne, uzurpując do wyższej racji i wyłączności, a nie wyalienowanych narzędzi, których rola często się już skończyła). Rzecz w tym, iż ludzie dochodząc do tego momentu nie sięgają dalej, ku woli, rezygnują (syci chleba i igrzysk) z budowania swojej osobowości i odpowiedzialności za współkształtowanie swego świata. Być może, że zmuszą ich do zajęcia się tym dociski związane z katastrofą cywilizacji (przy czym słówko katastrofa biorę w cudzysłów, dla mnie bowiem kryzys nie jest jednoznaczny z upadkiem, a dosłownie - z wyborem drogi i dopiero odmowa odpowiedzi zamiast dalszego rozwoju może zaowocować stagnacją, a w konsekwencji ruiną).
Węgierski to czuje, co chwila występując w obronie krytykowanego wcześniej zajadle Zachodu, choćby w ponurych wizjach społeczeństw, które będą musiały znaleźć sobie zastęp wiernych i nieustraszonych obrońców, albo zagrożone zostanie ich fizyczne istnienie. (...) ...Ludzie starsi, chorzy i niepełnosprawni nie powinni spodziewać się troski i opieki od obcych o diametralnie różnych hierarchiach wartości (nawiasem mówiąc, zabawnie brzmi wizja demonicznych gastarbaiterów z idealizowanego wcześniej Wschodu - autor mógłby się wreszcie zdecydować, którą stronę obstawia). Nieśmiało widać nawet jakieś wizje wyjścia z sytuacji (jak w cytowanym za Kerckhove kawałku o architekturze postmodernistycznej, łączącej elementy starego z nowym, ironicznej i bardziej ludzkiej niż modernistyczne blokowiska, czy w przedostatnim akapicie recenzji płyty Pet Shop Boys'ów na temat nowej syntezy, w której obrębie technika służyć będzie prawdziwie twórczym, ludzkim celom). Jest tego jednak o wiele za mało, a przy tekstach o popchnięciu wahadła w przeciwną stronę, ginie to niemal zupełnie. Zamiast tego mamy katastroficzne wizje, z których nic nie wynika (bo koń jaki jest każdy widzi, a nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki, cofnąć rozwoju bez katastrofy w stylu Pol Pota).
J@ny P. Waluszko
1. Jeśli już, to granica między dualistycznym i racjonalnym (z powodu alfabetyzacji pisma) Zachodem a odmiennym odeń Wschodem leży o wiele bardziej na wschód; Stary Świat obejmuje nie tylko Europę, ale i Śródziemnomorze, Bliski Wschód, Iran a nawet Indie, dalej zaś leży Średni - Chiny i ich satelity (Wietnam, Laos, Syjam, Tybet, Mongolia, Korea czy Japonia - nie darmo indyjski w swej genezie buddyzm tu znalazł schronienie po wytępieniu w Indiach, łącząc się z taoizmem w zen, symbol tak skonstruowanego Wschodu); Nowym Światem jest zaś Ameryka, Australia i czarna Afryka, które jako ostatnie weszły w krąg (naszej) cywilizacji (czasowy wymiar, znajdujący wyraz w nazwach owych światów, jest o tyle ważny, że w dużym stopniu wpływa on na osiągnięty etap (a nie typ) rozwoju, choć i obce wpływy czy koncentracja władzy, a nawet przeszczep gotowej formacji, jak w przypadku USA itp., mogą tu wiele znaczyć) . O tym, że Zachód obejmuje cały Stary Świat, świadczą jego mezopotamskie korzenie, bliskowschodnie pismo alfabetyczne, misteria i mity (z chrześcijaństwem na czele), irański dualizm i mesjanizm, a wreszcie hellenistyczny uniwersalizm (starszy od rzymskiego czy współczesnego, stworzony w świecie powstałym skutkiem sięgających Indii podbojów Aleksandra Macedońskiego). To, że kraje islamu czy nawet prawosławia (w chwilach większej otwartości Węgierski zauważa, że nie da się ich upchnąć do kategorii Wschodu) nie osiągnęły naszego poziomu rozwoju (choć to one go zainicjowały) wynika właśnie z ich pograniczności i permanentnego narażenia na ataki militarne Wschodu.
2. Podobnie dziwne wydaję się, że fan Junga nie rozumie idei błogosławionej winy, bez której droga ku duchowemu oświeceniu byłaby niemożliwa. Rozwój kosztuje, odbywa się w sposób szarpany, wymaga zerwania z dawnym życiem, ślepą naturą, by móc dotrzeć do woli, natury świadomej siebie, nie idącej po najmniejszej linii oporu, lecz tworzącej celowo, i nie dążącej do własnego celu za wszelką cenę, bez liczenia się ze skutkami dla całości. Natura tworzy na oślep, tworzy w nadmiarze, niejako w nadziei, że jeden z miliona egzemplarzy przystosuje się do danych warunków, przeżyje i uczyni kolejny krok naprzód, tworząc nowy milion na chybił trafił. W skali globalnej jest to skuteczne i w sumie bilans życia (zoe) jest pozytywny, jednak człowiek jako jednostka nie może pogodzić się z tym, by jego żywot (bios) był eksperymentem natury czy kultury, techniki czy rządu w imię przyszłych pokoleń, raju na ziemi czy w niebie, raju, który zawsze będzie jutro, gdy nas już nie będzie. I cały problem w tym, jak pogodzić dobro całości z dobrem jednostki, bo bez tego grozi im wojna niszcząca obie strony!
Zrywając z naturą płacimy cenę (to owa wina, grzech pierworodny), ale tylko w ten sposób możemy znaleźć jakieś wyjście (owo błogosławieństwo, niezrealizowany jeszcze, ale już tkwiący w nas potencjał ludzkości, rozumianej nie tyle gatunkowo, co indywidualnie, jako humanitarność, tak w stosunku do innych istot, jak i do świata w ogóle*). Nie znajdziemy ich rezygnując z tej czy innej zdobyczy człowieka (duchowości, techniki, wolności czy wspólnoty), ale łącząc je. Do tej pory rozwijano z reguły jedną kosztem innych, co dawało skuteczność, ale i jednostronność grożącą upadkiem, teraz czas je połączyć, uzupełnić. I na tej drodze Zachód zaszedł najdalej (Wschód ma jeszcze problemy z wielu poprzednimi etapami drogi), choć zapewne daleko mu do pełni (musi bowiem jeszcze wypalić się ostatnie złudzenie - po usensownieniu świata w religii i urządzeniu go w świecie władzy - złudzenie uszczęśliwienia dzięki konsumpcji dawanej przez rozwój nauki i techniki).
*) Większość filozofii ma świat za dany, gotowy, nawet jeśli człowiek jeszcze musi coś w nim zrobić - jest to już z góry określone (np. postęp czy zbawienie); inaczej widział to nasz polski kreacjonizm, filozofia czynu, wedle której świat stale się tworzy, a kierunek jego rozwoju określić może nasza wola; tylko jej brak (nieświadomość i bierność) sprawia, że świat dzieje się nam, rządzi się swoimi prawami itd., alienując człowieka, który z niewolnika natury zmienia się w niewolnika kultury, techniki czy rządu!
1. Nie jestem członkiem, ani nawet sympatykiem, Unii Wolności i jej Forum Ekologicznego, przeciwnie - partii tej nie lubię (podobnie jak AW$LD), a przeciw łączeniu się z nią ruchu ekologicznego sam występowałem przy poprzednich wyborach na przykład.
2. Nie jestem też autorem oświadczenia w sprawie Kosowa - jest nim Piotr Gliński. Pozostałe osoby poparły jego stanowisko, mimo często niezręcznych sformułowań (i to głównie nie tych o Kosowie, ale o "najpoważniejszej polskiej ekologicznej organizacji politycznej"), tak przynajmniej było w wypadku moim i Rogera Jackowskiego. To, że tak było wynika choćby z treści oświadczenia Piotra, pisanego w liczbie pojedynczej ("czuję się... wiem... wierzę... mojej bajki..."), a nie mnogiej ("wyrażamy... mamy nadzieję..."), jak w oświadczeniu Olafa Swolkienia i spółki. To zaś, że nie znalazło to odzwierciedlenia w ZB wynikło zapewne z pośpiechu i chaosu na styku z redakcją (z Piotrem Glińskim - i resztą osób podpisanych pod oświadczeniem, poza Rogerem Jackowskim - w tej sprawie nie kontaktowałem się w ogóle!).
3. Sama sprawa Kosowa nie była dla mnie czy Rogera sprawą najważniejszą, gdy poparliśmy stanowisko Piotra, bardziej zaniepokoił nas stan umysłowy naszych znajomych, którzy potępiając agresję NATO ani słowem nie zająknęli się na temat prześladowania przez Serbów albańskiej ludności Kosowa, ba - okazało się, że Albańczycy są "ofiarą cynizmu władców McŚwiata". Że nie było to wynikiem szczupłości miejsca czy specyfiki oświadczenia (trudno zajmować się wszystkim na raz, panie Abramczyk), a do określonego poglądu na sprawę przekonuje mnie tekst Olafa (ZB 11(137)/99, s. 50-55). I tu mówi się głównie o zbrodniach Zachodu wobec bohaterskiej Serbii i nie tylko, a jedyna wypowiedź na temat działań drugiej strony (poza negacją wypowiedzi innych w tej sprawie) brzmi: "Nie twierdzę jednak, że Miloszevicz jest owieczką i nie gryzie. Bałkany to jednak kraina dzika i dlatego także piękna". Cóż, idąc tym tokiem rozumowania, można by uznać, że agresja NATO podniosła jej dzikość, a więc i piękno, może więc to stojący za nią amerykańscy hotelarze chcieli zwiększyć walory turystyczne podbijanej Jugosławii!? Dla mnie jednak taki pogląd to krok w stronę obłędu (i sądzę, że niedługo Olaf osiągnie w tym poziom znanego dziwaka, Marka Głogoczowskiego).
4. Problemem zasadniczym nie jest więc Kosowo (na wydarzenia tam nie mamy większego wpływu), ale sposób widzenia świata: dla mnie wizja czarno-biała jest nie do przyjęcia, dlatego mogę nie lubić UW i jednocześnie zgodzić się z wypowiedzią jej członka w jakiejś sprawie, a nie zgodzić się w innej. Dla fanów dualizmu jednak albo jesteś z nami, albo przeciw nam, zawsze i wszędzie. Ponieważ Olaf nie lubi McŚwiata, może nie dostrzegać lub bagatelizować zbrodnie jego przeciwników i prawdziwym pechem musi być dla niego, że to Albańczycy, a nie Serbowie są muzułmanami, bo mogłoby wówczas być zupełnie jak w tytule jego ulubionej książeczki (Dżihad kontra McŚwiat). Ja zaś mogę być przeciw wchodzeniu Polski do NATO (brałem udział w jedynej - o ile wiem - demonstracji przeciwko temu, wiosną tego roku w Poznaniu) i jednocześnie nie mieć nic przeciw interwencji NATO w sprawie Kosowa (to tak jak z policją, której jako anarchista nie lubię, parę razy nawet użyłem siły w stosunku do nich, a jednocześnie nie mam zamiaru protestować, gdy kasują kolesia biegającego z kosą czy bejsbolem po ulicy). Zresztą i Piotr stwierdza, że Zachód "nie zawsze przecież jest bohaterem mojej bajki" oraz dostrzega dramat bombardowanych miast serbskich. Jeśli więc pan Abramczyk pisze (ZB 10(136)/99, s. 1), że nie ma żadnych wątpliwości ani skrupułów w przypisywaniu dobra i zła, to albo nie przeczytał krytykowanego tekstu, albo projektuje na innych swoje stany psychiczne...
5. Boli mnie, że ludzie większą wagę przywiązują do sformułowań, niż do istoty problemu, że opcje polityczne ("za" lub "przeciw" McŚwiatowi i Unii Wolności czy ich wrogom) są ważniejsze niż oceny poszczególnych zdarzeń, ale cóż - widać wojna ideologiczna ("dżihad") dla niektórych jest ważniejsza niż zdrowy rozsądek. Żal tylko, że takie rzeczy wnosi się do ruchu ekologicznego, który i bez tego ma często dość problemów z ideologizacją w miejsce realizmu.
Janusz Waluszko, RS@
Potrzebujesz nowych pomysłów na wegetariański obiad? A może szykujesz przyjęcie dla jaroszy? Polecamy Wegazm - książkę kucharską z ponad setką propozycji dań wegetariańskich i wegańskich. W środku m.in.: potrawy z warzyw, sosy, zupy, wypieki, dania główne, desery, tabele pokarmowe i ciekawe artykuły. Wegazm - przepisy kucharskie na sezon wiosenno-letni kosztują 3 pln ( + koszty przesyłki 2 pln = razem 5 pln).
Koszulki Federacji Zielonych - zielony napis Federacja Zielonych + 4 kolorowy wzór (elektrownia wiatrowa + drzewa i chmury), rozmiary M, L, XL - cena 15 pln ( + 5 pln na koszty przesyłki = razem 20 pln). Przy zamówieniu obu pozycji koszty przesyłki wynoszą 5 pln.
Pieniądze prosimy wysłać przekazem pocztowym na adres lub przelewem na konto:
Stowarzyszenie Federacja Zielonych w Białymstoku
(Podlaski Ośrodek Aktywności Ekologicznej)
ul. Lipowa 32a
15-425 Białystok
konto: Bank Ochrony Środowiska Filia w Białymstoku
nr r- ku 15401216-50412-27006-00
Jeśli nie chcesz być ofiarą systemu
Musisz zacząć chcieć decydować samemu
Dobry Bóg puka do Twego serca
On naprawdę kocha Cię...
Izrael
0. Wolność słowa jest cenną wartością. Dlatego cieszę się, że mój tekst odrzucony, z nieznanych mi przyczyn, przez redakcję pewnego pisma w Łodzi, może ukazać się obecnie w "Zielonych Brygadach". Tekst pisany dość dawno temu wydaje się być zdumiewająco aktualny. Dlatego postanowiłem nie wprowadzać w nim żadnych istotnych zmian. Stowarzyszenie zmieniło nazwę na "Dosyć Dymu..." Z Grupy Pro Life wystąpiła Magda (zawsze lubiła chodzić własnymi drogami). Po spotkaniu w Kolumnie pozostały wspomnienia oraz wypracowane tam dokumenty.
1. Wiele mówi się ostatnio o konieczności zjednoczenia, słabego rzekomo, ruchu ekologicznego. Otóż, moim zdaniem, jest to zupełnie niepotrzebne. Siłą i bogactwem polskiego ruchu jest jego różnorodność i niezależność. Oczywiście organizacje ekologiczne mogą współpracować ze sobą, nawet tworzyć koalicje w konkretnych sprawach. Tak działa także organizacja "Dosyć Dymu z Mennicy Państwowej". Protestujemy przeciwko budowie spalarni w Warszawie oraz popieramy akcję w obronie Puszczy Białowieskiej. Ważne jest, aby nie ograniczać swoich horyzontów do wybranego odcinka rzeczywistości, być w ruchu. Nie jest natomiast potrzebne tworzenie jakiegoś "centrum" ruchu ekologicznego, ani reprezentacji.
2. Zbliża się termin spotkania w Kolumnie. Oczywiście trzeba tam pojechać choćby na parę dni. Jest takie modne hasło "Nieobecni nie mają racji". Jest to bzdura, bo to czy ktoś ma rację czy nie, zależy od tego czy jest obecny. Natomiast jest prawdą, że nieobecni nie mają wpływu na decyzje, które na danym spotkaniu są podejmowane.
3. Być może wkrótce otrzymacie propozycje współpracy. Będzie chodziło o podjęcie działań, zmierzających do budowy nowego systemu zniewolenia. Chodzi o budowę pogańskiego państwa wyznaniowego. Będą w nim dwie "religie" panujące. Jedna przeznaczona dla elity - New Age. Druga dla społeczeństwa - materializm praktyczny. Planowany system jest podobny do opisanego w książce George Orwella "Rok 1984". Jego istotą jest totalna kontrola człowieka, poprzez system kart kredytowych, kontrolę korespondencji prowadzonej w sieciach komputerowych, policję, wojsko. Dla zamydlenia oczu będzie się dużo mówiło o ekologii, prawach człowieka, wolności itd. Jak zareagują na tę propozycję Punkowcy, Hard-Core'owcy i inni ekolodzy? Myślę, że jasno i zdecydowanie. Po prostu powiedzą: Nie. Nie ukrywam też, że mam nadzieję, że cały ten plan się rozleci.
4. Skondensowaną formą materializmu praktycznego jest ideologia firmy AMWAY. Kiedyś otrzymałem telefoniczną propozycję założenia własnej firmy. Zgadłem, że chodzi o wstąpienie do korporacji AMWAY. Firma ta zaprasza na spotkania, w celu pozyskania ludzi do sieci. Mówią, że są ekologiczni, gdyż ich produkty są (podobno) ekologiczne. Tymczasem ich sposób działania i ideologia są z gruntu antyekologiczne, gdyż lansują oni konsumpcyjny styl życia. Liczy się, aby więcej mieć, a nie bardziej być. Gdy powiedziałem o tym swojemu rozmówcy, odrzekł: - przecież wszyscy prowadzimy konsumpcyjny styl życia.; - nie wszyscy, bo na przykład ja nie. I tak sobie porozmawialiśmy. Czasami AMWAY'owcy mówią, że każdy może wyznaczać sobie cele jakie chce. Rozwijając tę myśl można założyć, że dochody uzyskane w firmie AMWAY można przeznaczyć na cele charytatywne, ekologiczne, itp. Niby prawda. Ale istotę sprawy stanowi fakt, że sam sposób zdobywania kasy w AMWAY'u jest niegodziwy, bowiem oparty na oszustwie i złudzeniach ludzi. Człowiek, który wciąga Ciebie do sieci nazywa siebie "sponsorem" tymczasem jest to nieprawda, to Ty sponsorujesz go wykupując zestaw podstawowy, musisz też płacić za udział w szkoleniach. Do tego dochodzi uzależnienie od ideologii Firmy, którą wciska się pracownikom na różne sposoby (książki, kasety, zebrania, podczas których gra się na emocjach). Źródłem energii do pracy są rozbudzane przez Firmę "wielkie" marzenia o posiadaniu drogich przedmiotów i życiu w luksusie.
5. Kiedyś na jakiejś imprezie usiłowałem doszukiwać się pozytywnych elementów w ruchu New Age. Obecnie wiem, że było to bezcelowe; nie ma pozytywnych aspektów New Age. Podstawą tego światopoglądu jest relatywizm. A zatem nie ma dobra ani zła, nie ma prawdy, wszystko jest względne... Z różnych źródeł wybierane są oderwane idee. To tak jakby kosiarką elektryczną przejechać po pięknej łące i podziwiać ścięte kwiaty. Człowiek bez korzeni, łatwo staje się ofiarą nowego totalitaryzmu, a nawet elementem systemu.
6. Moja propozycja jest odmienna. Zapraszam do działania w opozycji do istniejącego i planowanego systemu zniewolenia. Żadnych stanowisk, luksusów, przeciwnie, możecie być nawet represjonowani. W zamian oparcie się na prawdziwych wartościach, prostota i radość z czynienia dobra, budowanie cywilizacji życia i miłości. Na przykład ostatnio założyliśmy wspólnie z Magdą i Maćkiem z Warszawy organizację "Grupa Pro Life". Naszym podstawowym celem jest szerzenie afirmacji w stosunku do życia i przekonania o jego świętości. Chcemy bronić prawa do życia dzieci poczętych.
7. Wielu ekologów z dużym uznaniem odnosi się do Autorytetów Ekologicznych. Wśród nich wymienia się Klub Rzymski. Czy jednak wszyscy wiedzą, że jest to grupa naukowców finansowana przez wielkie koncerny samochodowe Fiat i Volkswagen? Bardzo popularne jest hasło "Myśl Globalnie - Działaj Lokalnie". Ja radzę myśleć niezależnie.
Jan Bocheński
Nie bardzo natomiast rozumiem, co ma oznaczać "bojkot" tego tekstu. Niedrukowanie go? Nikogo nie namawiałem do publikacji tegoż. Nieczytanie? Przecież sam go Pan rozsyłał.
W każdym razie, jeśli na każdy tekst krytyczny wobec anarchizmu reaguje Pan z takim samym zapałem, pisząc obszerne polemiki i rozsyłając je w rozliczne miejsca, to wyrażam szczery szacunek dla Pana pracowitości.
Zadaje mi Pan kilka pytań, które świadczą, że mój list został niezbyt dokładnie przeczytany, gdyż już w nim zawarte są odpowiedzi. Przypomnę więc tylko pokrótce, że
Natomiast na pytanie, dlaczego Pańska polemika nie ukazała się w "TP" odpowiedzieć nie jestem w stanie, gdyż z pismem tym nie utrzymuję żadnych kontaktów.
Podtrzymuję twierdzenie, że w swoim tekście krytykowałem pewną dominującą, ale nie jedyną formę anarchizmu (moim zdaniem mającą więcej wspólnego ze Stirnerem, niż z Proudhonem). Anarchizm sensu largo oznacza negację państwa, niekoniecznie zaś wszystkich struktur i norm społecznych. W temacie alternatywnych odmian anarchizmu pozwolę sobie odesłać do mojej książeczki pt. Między anarchizmem i faszyzmem (wyd. "Inny Świat").
O ile zdążyłem zauważyć, w anarchistycznych pismach podpisywanie się pseudonimami czy przezwiskami nie jest rzadkością. Ba, jest to zwyczaj powszechny też w prasie pierwszego obiegu - nikt nie zarzuca wszak np. p. Konstantemu Gebertowi, że korzysta z pseudonimu "Dawid Warszawski".
Pozdrowienia!
Jarosław Tomasiewicz
e-mail: tomassi@polbox.com
(skrytki pocztowej niestety nie posiadam)
Otóż nie jest to wszystko do końca szczerą prawdą, o czym być może Olaf Swolkień w ogóle nie wie. Marszałek z przekory był bowiem frutarianinem i jak pisał m.in. prof. Wacław Jędrzejewicz, jeden z najlepszych biografów Piłsudskiego, Marszałek (...) nie przywiązywał większej wagi do jedzenia. Co więcej, nie znosił jarzyn i jadał jedynie pokrajane i delikatnie podkładane mu na biurku jabłka i gruszki.2) Marszałek Piłsudski także bardzo lubił zwierzęta, o czym świadczy wspomnienie Aleksandry Piłsudskiej nt. wilczura Psa jako bardzo przyjacielskiego zwierzaka.3) Kasztanka była natomiast pewnym symbolem w drodze do pełnego odzyskania i ugruntowania niepodległości.4) Na pewno jej ujeżdżanie przez Piłsudskiego wzmacniało jego rycerski etos, który na płaszczyźnie psychiczno-duchowej dawał wiarę w odzyskanie utraconej kiedyś państwowej swobody.
Olaf Swolkień pisze, że nieważne, jakich kto jest poglądów, ważne, jakim jest człowiekiem.5) O Piłsudskim jako o człowieku pisał nie tylko Cat-Mackiewicz. Ignacy Daszyński, który uchodził za współczesnego Piłsudskiemu polityka, w szkicu Wielki człowiek w Polsce wyraźnie wskazał na osobiste cechy Piłsudskiego - bezinteresowność i czystość osobistą.6) Myślę, że warto także o tym pamiętać.
Jarosław Hebel