Strona główna | Spis treści |
Kiedy jednak wczytałem się w tekst dokładniej, zauważyłem, że coś jest nie tak, że na obrazku, który maluje pan Hebel jakby kolory z lekka pomieszane, tu jakieś niedomówienie, tu sugestia, tu Swolkień, tam Tejkowski, a w tle skini, faszyzm i dymy Oświęcimia. Niby nic nie wiadomo na pewno, ale właściwie to wiadomo i tak jak na bilbordzie liczy się pewne wrażenie, zestawienie pięknej kobiety z dymkiem papierosów, tak u pana Hebla wszystko jakoś się tak niby przypadkiem kojarzy.
Weźmy choćby taki cytat: "Ręce i nogi mi opadają, gdy w "Najwyższym Czasie" widzę ordynarne inwektywy Olafa Swolkienia skierowane pod adresem mojej osoby, albo też zajadliwy atak w ZB 145 na moją osobę samego B. Tejkowskiego, jednego z najskrajniejszych polskich nacjonalistów. Wszystko to bowiem niezbicie dowodzi, że źle się dzieje w ruchu ekologicznym i kto wie, czy sojusz ekologów i skrajnych nacjonalistów nie jest już pomału ugruntowany na płaszczyźnie tworu tzw. Konfederacji dla Naszej Ziemi." Kilka zdań, a ileż ciekawych sugestii. Otóż niezorientowany czytelnik mógłby odnieść wrażenie, że oto Swolkień umówił się z Tejkowskim, iż razem zaatakują naszego jelonka, domalują mu ogonek albo i co gorszego. Swolkień w "Najwyższym Czasie", a Tejkowski w ZB. Chytra parka, bo jeszcze dla niepoznaki jakby zamienia się tytułami. A że atak na Hebla to przedsięwzięcie wielkiej wagi strategicznej, więc taka akcja na pewno scementuje też sojusz skrajnych nacjonalistów z ekologami, aczkolwiek nie wiadomo czy i Swolkień już nacjonalistą nie jest choć to jeszcze nie "sam" Tejkowski.
Jednak "wszystko to", aż roi się od nieuczciwych niedomówień i manipulacji. Nawet to "wszystko" już zawiera w sobie pewną dozę przesady. Bo owo "wszystko" to fakt, że w tym samym czasie to pan Hebel przyczepił się do pana Tejkowskiego i do Swolkienia. Do Swolkienia w sposób zresztą tak dziwaczny, że zrozumieć to trudno. A ponieważ "Najwyższy Czas" tekst pana Hebla potraktował poważnie, więc Swolkień napisał sprostowanie, żeby nie wyjść na idiotę przed ilomaś tysiącami ludzi, co Hebel mu na łamach ZB sugerował, a Korwin-Mikke radośnie podchwycił. Przy okazji pojawia się sugestia głębokiego sojuszu politycznego nie tylko "na bazie" zwalczania Hebla, ale i na łamach tworu o nazwie Konfederacja dla Naszej Ziemi, czyli deklaracji podpisanej przez wielu ludzi z bardzo różnych opcji, ale nie przez Tejkowskiego.
Pan Hebel wykazuje też niekonsekwencję. Raz pisze, że "słowo pisane (...) posiada nieporównywalnie większą moc od słowa mówionego" a innym razem swoje własne błędy określa jako: "pęd "polemiczny"". Rozumiałbym taki "pęd" gdybym to ja Piłsudskiego zaatakował albo samego pana Hebla. Ale nie, ja tylko podałem parę cytatów, ot taki sobie niewinny tekścik. Tymczasem Hebel nie tylko, że nie zrozumiał aluzji, ale dokonał czegoś za co np. na porządnym uniwersytecie wyleciałby z uczelni. W tekście zasugerował, że cytuje klasyka, w przypisie wyjaśnił, że cytuje swój cytat z klasyka, a naprawdę okazało się, że klasyka kompletnie zakłamał, znowu w bardzo słusznej KPNowskiej gazetce, gdzie widocznie dobrze jest czcić marszałka jako ascetę żywiącego się marchewką. Więc przykro, ale na "pęd" to mi nie wygląda, chyba że to Swolkień wzbudza w panu Heblu tak silne emocje, boć przecież nie wierzę, żeby zdeklarowany antyfaszysta wyznawał kult jednostki i jako obrońca "młodej polskiej demokracji" aż tak nerwowo reagował na jakąkolwiek wzmiankę nt. marszałka znanego przecież z "miłości" do demokracji.
I na tym właściwie możnaby skończyć, gdyby nie fakt, że tego typu ataki autorstwa, że użyję stylistyki Hebla, różnych "typków" zdarzają się już nie pierwszy raz. Nie tylko na mnie, ale i na Remigiusza Okraskę, Marka Głogoczowskiego a ostatnio na same ZB. Wszystko to odbywa się pod szyldem antyfaszyzmu. Tyle tylko, że ponieważ poglądy czy zachowania faszystowkie wmówić mi trudno, dlatego panowie "antyfaszyści" posługują się z reguły metodami, które - używając ich języka - należałoby określić "faszystowskimi", ale ja wolę powiedzieć, że po prostu nikczemnymi. Z nikczemnością w zasadzie nie ma sensu polemizować, ponieważ jednak formuła ZB ma wpisane ryzyko pojawiania się takich tekstów, więc kilka słów im poświęcę. Mam bowiem wrażenie, że mamy tu do czynienia z pewnym bardzo niedobrym syndromem raczej psychicznym niż politycznym, który jest obecny w życiu politycznym w ogóle, a także w ruchu zielonych i dlatego warto mu kilka słów poświęcić.
Przykład tzw. antyfaszystów jest chyba najbardziej typowy. Otóż podobnie jak pan Hebel uważam iż przekonanie, że Żydzi rządzą światem jest wyrazem aberracji psychicznych. W przeciwieństwie do niego uważam, że nie wszyscy Polacy z krwi i kości odrzucają je. Przeciwnie, z tego typu tekstami spotykam się często. Wyrażają je sąsiedzi z kamienicy i politycy wysokiego szczebla. Tyle tylko, że nie mają one nic wspólnego z faszyzmem. Są raczej wyrazem urazów psychicznych, kompleksów, niechlujstwa umysłowego oraz poczucia gorszości, bezradności i niemożności decydowania o swoim losie ludu polskiego. Na moje oko wyznaje je jakieś 20-30% populacji. Jednak hałaśliwe oskarżanie tych ludzi z tego powodu o faszyzm, a w domyśle, o skłonności ludobójcze, jest rzeczą niesprawiedliwą, a przede wszystkim bardzo niedobrą, bo zamiast schorzenie leczyć tylko je potęguje. Z tego typu poglądami najlepiej się walczy podnosząc poziom oświaty, likwidując nędzę, zwiększając udział obywateli w podejmowaniu decyzji ważnych dla ich życia. Niestety "młoda polska demokracja" w szybkim tempie powiększa obszary społecznej beznadziejności. Ludzie żyjący w nędzy i upodleniu uwierzą w każdą bzdurę, byle tylko swoje poczucie krzywdy i beznadziejności na kimś wyładować i namiastkę zrozumienia własnych nieszczęść uzyskać. W czasie ostatniej agresji na Jugosławię ambasada "młodej polskiej demokracji" w Belgradzie była w całości obmalowana swastykami. Choć znane są moje sympatie proserbskie w tej wojnie, to jednak jest dla mnie oczywiste, że Serbowie w tym wypadku racji nie mieli, już bardziej sensowne byłoby namalowanie tam dolara czy jakiegoś symbolu głupoty. Ale jak na głowę lecą bomby, to po prostu wyciąga się te epitety, które wydają się najgorsze i najmocniejsze. Dzięki działaniom "antyfaszystów" faszyzm stał się już takim epitetem - inwektywą niewiele znaczącą. Co gorsza, stało się nią również ludobójstwo, czego dowodem słynne oświadczenie Unii Wolności oskarżające o skłonności ludobójcze wszystkich Greków i kilkadziesiąt procent Polaków. Histeria i ideologizowanie zbrodni, chciałoby się powiedzieć "zwyczajnych", choć to słowo w tym kontekście dosyć ponuro świadczy o naszej ludzkiej kondycji, paradoksalnie zamazuje rzeczywistą odpowiedzialność za zbrodnie. Z takim zjawiskiem mamy do czynienia w wyniku działań tzw. antyfaszystów. Wierzyłbym w ich dobre intencje, gdyby walczyli z atakiem na resztki demokracji, jakie prowadzi zarządzana w sposób totalitarny technooligarchia, gdyby walczyli z zapaścią polskiej edukacji, kultury i zdziczeniem obyczajów oraz ze spychaniem w nędzę całych warstw społecznych. Ale oni za obiekt ataków, podobnie jak totalitarnie zarządzane koncerny, obrali sobie ekologów, którzy samym źródłom faszyzmu i innych szaleństw próbują się przeciwstawiać. Nie wchodzę tu, w odróżnieniu od pana Hebla, w sprawy finansowe. Nawiasem mówiąc sugestia, że Andrzej drukuje Tejkowskiego z pobudek marketingowych, wydaje mi się dość dziwaczna2).
W tym wszystkim dostrzegam coś więcej niż fałsz polegający na nieuczciwym manipulowaniu cytatami, czy zestawianiem zdarzeń, nie mających ze sobą związku. Znacznie ciekawszy jest pewien fałsz emocjonalny, który też traktuję jako rodzaj psychicznej aberracji. Ludzie nią ogarnięci nie chcą widzieć świata takim, jaki jest - pełen zła i dobra przemieszanych w każdym człowieku. Zamiast tego, szukają kozłów ofiarnych czy to w postaci niesłusznych ideologii czy politycznych poglądów, czy to w postaci kobiet, mężczyzn lub czegokolwiek innego, co da się łatwo nazwać i skupić na sobie wewnętrzną potrzebę piętnowania, śledzenia, tropienia i porządkowania. To łatwy sposób na udowodnienie sobie, że akurat nie jest się najgorszym, bo do tych grup się nie należy. Taka postawa jest symptomem nerwicy oraz świadczy o kompleksach i głębokich urazach psychicznych. To właśnie ona stoi u źródeł zachowań zarówno skinów, Ligi Republikańskiej jak i tzw. antyfaszystów, choć nie ma wątpliwości, że jest między nimi różnica zasadzająca się na tym, że skini zaatakowali nas (w związku z Górą Świętej Anny) przy pomocy butów i pięści, podczas gdy antyfaszyści metody jak dotąd mają bardziej wyrafinowane. Granie na resentymentach to łatwy i tani sposób na pokazanie się w mediach, które żywią się patologiami. To także, niestety, sposób na zasklepianie się w infantylnym proteście przeciw złemu światu, który moralnie potępiamy z wyżyn naszej doskonałości. Zamiast mozolnej walki o "mniejsze zło", mamy wtedy tylko bunt. To łatwe i przyjemne, niczego nie trzeba się uczyć, nawet pisania, wystarczy się moralnie oburzyć, wzniecić histerię antykomunistyczną czy antyfaszystowską i już można bezkarnie obrzucać błotem tego, kto akurat wzbudza naszą zazdrość czy antypatię, co wśród przedstawicieli homo sapiens jest normalne. Widzenie świata przez takie grupy z reguły zawęża się do kilku składników i jest charakterystyczne dla sekciarstwa. Cechuje je ponura drobiazgowość i doszukiwanie się na każdym kroku odstępstw, herezji. Taka podstawa tłamsi psychicznie i intelektualnie, formuje tzw. "młodych starych" i nadęte stare dzieci - kombatantów w wieku lat trzydziestu. O jej fałszu i słabości świadczy fakt, że większość buntowników bardzo łatwo zamienia się w klasycznych kołtunów. Najlepszą tego ilustracją jest metamorfoza pokolenia lat 60-tych.
Jeżeli sekta jest zamknięta w sobie to pół biedy, choć szkoda ludzi, którzy wpadli w tę pułapkę, gorzej, gdy jest ofensywna. Kiedy np. sekta przejmuje władzę, wtedy właśnie zaczynają się stosy, obozy, kamieniowanie i różne inne paskudne rzeczy. To przeciwieństwo postawy wojowniczej, którą cechuje umiłowanie przygody, ciekawość innych, a najlepszym towarzyszem wojownika jest humor i trochę autoironii.
Nieprzypadkowo w języku tzw. antyfaszystów często pojawia się słowo "getto", w którym chcą zamknąć wszystkich nacjonalistów i ludzi z psychicznymi aberracjami. Że to niby ich wszystkich wyłapiemy, zamkniemy w jednym miejscu i problem rozwiążemy. Gdyby stosować kryteria "antyfaszystów", to byłoby to jakieś pół Polski.
Natomiast co do ordynarnych inwektyw, jakimi rzekomo obrzuciłem pana Hebla, to rzeczywiście chciałbym za nie przeprosić. Też miałem uczucie niesmaku, gdy nazwałem go oszustem i głupcem. Więc niniejszym za to przepraszam. Pan Hebel nie jest oszustem, on tylko naciąga fakty, cytaty, nieuczciwie manipuluje jednymi i drugimi, a wszystko to ze szlachetnej miłości do czystości barw na swym obrazku.
Z antyfaszystowskim pozdrowieniem.
Olaf Swolkień
To zaiste skandal, że art. 31 ustawy "Prawo prasowe", zobowiązujący czasopisma do zamieszczania replik i sprostowań, nie zawiera dodatkowej klauzuli: "za wyjątkiem osób uważanych za faszystów". Wykorzystując takie luki prawne Bolesław Tejkowski może domagać się drukowania swoich sprostowań.
Pragnę również przeprosić p. Hebla za wydrukowanie w ZB tekstu o "neopogańskim plemienizmie" (ZB 140), który wszak nie ma nic wspólnego z ekologią (jak wiadomo, prawdziwie ekologiczny charakter ma tylko masowe społeczeństwo ery przemysłowej). Mojej winy w niczym nie zmniejsza fakt, że opisywany przez mnie R. Hunt (skądinąd antyrasista) nie ma nic wspólnego z ruchem pogańskim. Obiecuję, że od tej pory będę pisywał już tylko teksty o tematyce ekochrześcijańskiej takie jak "Ekoteologia" (ZB 139) czy "Jan Paweł II o ekologii" (ZB 134).
Jarosław Tomasiewicz
"Typ spod najciemniejszej gwiazdy"
Związek pomiędzy powyższymi zagadnieniami potrzebuje omówienia i objaśnienia. Ta dyskusja może być krokiem w tym kierunku.
Prawdą jest, że człowiek nie potrafi prawdziwie kochać Najwyższego bez miłości i szacunku dla całego Jego stworzenia. W tym świetle, wszystkie żyjące i nie żyjące stworzenia, nie tylko ludzie, są częścią boskiego stworzenia. Ludzie powinni więc kochać i szanować wszystkich ludzi, zwierzęta, rośliny i świat fizyczny. Miłość i szacunek tylko dla człowieka są nazywane humanizmem.
Kiedy te uczucia są rozszerzone na wszystkie stworzenia ożywione i nieożywione mamy do czynienia z neo-humanizmem.
Chciałbym wiedzieć czy czytelnicy ZB popierają neo-humanizm jako duchową podstawę ekologicznych wartości i zrozumienia.
Richard Richardson
34-146 Stryszów 156
e-mail: Richard@microvita.com
W ZB 145 polemizując (?) z tekstem Jana Bocheńskiego, próbował pan w przewrotny sposób bronić hedonistycznej filozofii korporacji AMWAY. Rozumiem, że niesiony na fali materialnej pomyślności korporacji, chce pan w przyszłości wspierać naturę. Przy całej dobrej woli, która zdaje się przenikać ten pomysł, mam przeczucie, że bliżej panu do mamony, niż do prawdziwej natury (również samego siebie). Ludzkie wnętrze nie jest inkrustowane drogocennymi klejnotami, które możemy odkryć, chociaż w sensie przenośnym, możnaby się zgodzić z taką metaforą. Nie jest tak, że w podświadomości tkwią marzenia o życiu w komforcie. One tam zostały zręcznie zainstalowane. Prawdziwa świadomość jest czysta i wolna. To nasze "ja" (historia, kultura, obyczaje), przyjmuje różne wzory myślenia i postępowania. Broni pan, powodowanego panem wzoru konsumpcji, który ma wiele znamion groteski. Może pan o tym nie wiedzieć, gdyż odgrywa w niej jedną z ról. Rozumiem, że ta materialna osłona, przynosi panu doraźne bezpieczeństwo, ale przecież sam mechanizm jest chory, bo oddziela od naturalnej sieci życia, od strumienia zjawisk, które wyrażają piękno, harmonię i współczucie istot ludzkich oraz niezmierzone bogactwo i urodę innych form bytu. AMWAY, czy się to panu podoba czy nie, reprezentuje pewną deformację i złudzenie. Szkolenia, o których pan pisze, to najczęściej spektakle ludzi o sztucznych uśmiechach i ruchach manekinów, którzy powtarzają słabą angielszczyzną amerykańskie recepty na szczęście. Pańską świadomość też owładnęła wiara w raj wszechsprzedaży, w którym wszyscy będą bogaci i szczęśliwi. Rzeczy nie dają szczęścia, chociaż same w sobie nie są czymś złym. To człowiek tworzy je i posługuje się nimi w określonych intencjach. Chodzi o umiar i dar poznania. W tej perspektywie można osiągnąć taki stan umysłu, że człowiek jest oświecony przez wszystkie rzeczy i już nie zmaga się ze światem, tylko mu służy.
Szczerze mówiąc, nie ma już potrzeby dalszego pisania. Jeżeli natomiast ktoś chce pogłębić swoją wiedzę na temat korporacji AMWAY, niechaj sięgnie do "Gazety Wyborczej" z 2.2.96, gdzie znajdzie bardzo wymowny, oparty o badania i relacje osób, interesująco napisany tekst "Zabierz nas do diamentu". Ta sama gazeta z 22-23.5.98, w artykule "Dederko od Amwaya", pisze o tym, jak nie dopuszczono do rozpowszechniania znakomitego filmu Henryka Dederko pt. "Witajcie w życiu".
Jerzy Oszelda
Poszukuję książki: Mircea Eliade "Szamanizm i archaiczne techniki ekstazy", PWN, 1994.
Jerzy Oszelda
Korfantego 6/15
43-400 Cieszyn
tel. 852-01-35
Jak wspomniałam, w ZB ukazuje się wiele artykułów, z którymi się nie zgadzam. Nie znaczy to, że ich nie czytam, starając się zrozumieć racje Autora. Wręcz przeciwnie, w końcu protest przeciwko istniejącej rzeczywistości tworzy nowe jakości. Tym razem jednak postanowiłam napisać polemikę, dlatego, że za bardzo mnie zabolało, iż ktoś próbuje mi powiedzieć, jak mam żyć.
Pewne wartości - chrześcijańskie, jak by na pewno chciał Adrian (którego znam z wymiany prywatnej - mniej lub bardziej - korespondencji, więc chyba mogę pisać po imieniu; zresztą wspomniana wymiana korespondencji pozwala mi przypuszczać, że Adrian jest młodszy ode mnie, więc tym bardziej mam takie prawo :-) ) - są uniwersalne dla wszystkich systemów religijno - filozoficznych, także dla ekozofii. Wartość życia, negowana w pewnym sensie przez Adriana, ma jednakowe znaczenie dla katolików, jak i dla przedstawicieli wszelkich innych wiar, filozofii, ba sięgnę szerzej - form przyrody ożywionej.
Nie o to mi jednak głównie chodzi. Boli mnie, przede wszystkim to, że Adrian uzurpuje sobie prawo do narzucania innym własnej wiary, filozofii, drogi przez życie... Oczywiście ma zupełne prawo do własnych przekonań, ponieważ jest istotą autonomiczną, ale od kiedy wymieniam z Adrianem myśli, mam wrażenie, że zaprzecza on możliwości wyboru wszystkim, którzy są "nieprawomyślni", a więc w praktyce - wszystkim, na zasadzie, że "kto nie jest z nami, to trzeba mu na siłę otworzyć oczy". Tymczasem, uważam, że każdy jest jednostką autonomiczną i ma prawo do własnej drogi, tak długo, jak długo nie szkodzi ona innym elementom sieci życia. Relatywizm? A może świadome poszukiwanie własnej drogi?
"Filozofią, którą trzeba znać przede wszystkim, jest tomizm" - pisze Adrian. Dlaczego nie franciszkanizm (pozostanę - dla ułatwienia - w kategoriach chrześcijańskich)? Dlatego, że miał więcej szacunku do Życia właśnie, dlatego, że pozwalał znaleźć własną drogę*)? Czy też dlatego, że św. Tomasz stworzył despotyczną filozofię, a przecież dużo łatwiej iść gotową drogą niż samotnie przedzierać się przez bezdroża poszukiwań....
Upraszczając sprawę - nie mogę z całą pewnością stwierdzić, Adrianie, że się mylisz i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mało dostrzegasz, ale nie zgadzam się z Tobą, przede wszystkim dlatego, że uważam, iż nie masz prawa uważać się za głosiciela Jedynej Prawdy. Bo, jak kiedyś napisałam - jest to tylko przejaw pychy (jeden z grzechów głównych, o ile pamiętam). Poszukiwanie zaś własnej drogi, niekoniecznie trzymając się utartych szlaków oraz pełnia szacunku dla Życia to nie wspomniane mamienie szatańskie, tylko objaw głębokiej wrażliwości i dążenia do Poznania, niezależnie czy nazwiesz to Bogiem czy nirwaną czy w jakikolwiek inny sposób.
"Wszelka autentyczna ekologia musi wypływać z miłości do Boga". A czy szacunek dla Życia kłóci się jakoś z szacunkiem dla jego Stwórcy, niezależnie od naszych Jego / Ich wyobrażeń?
Na zakończenie uwaga językowa - w artykule, z którym właśnie polemizuję stosowane są zwroty, które zdecydowanie przypominają język totalny: "nieomylny Kościół", "najwyższą ze znanych nam form cywilizacyj (podkreślenie moje) jest cywilizacja łacińska" (czyżby "rasizm"?), "tworzenie jakiejkolwiek akatolickiej etyki jest szkodliwe" itd. itd. - typowy "język totalny". Jedyny problem stanowi wielokrotne socjologiczne doświadczenie wielu - niestety - narodów: żaden totalitaryzm jeszcze się nie sprawdził. Charakterystyczne nawiązania do epoki baroku europejskiego w końcówkach rzeczowników pochodzenia łacińskiego mają zapewne uwydatnić szacunek dla, przepraszam za wyrażenie, ciemnoty duchowej tej epoki.
Dlatego jeszcze raz, zupełnie na koniec, chciałabym podkreślić, że uważam, iż każdy ma prawo do swoich własnych, nawet najbardziej dziwacznych, przekonań tak długo, jak
Izabela Kołacz
skr. 118, 80- 952 Gdańsk 6
e-mail: ikolacz@hotmail.com
Ponadto, czy p.Nikiel szykuje nam Nową Inkwizycję w imię zwietrzałych dogmatów? Bo jakże inaczej traktować jego twierdzenie, że "eko-filozofia zaproponowana przez p.Henryka Skolimowskiego jest tylko mamieniem szatańskim". Takie twierdzenie to bzdura całkowita, karygodna niedorzeczność! Bójmy się Świętej Inkwizycji. Tyle szkód uczyniła, za co już przepraszał Ojciec Święty.
Co w ogóle mają do powiedzenia w ekologii monarchiści? Szczególnie gdy na wstępie piszą, że nie są znawcami ekologii, a szczególnie tego kierunku filozoficznego zwanego Eko-filozofią?
A może by tak poważniej postudiować ekologię i Eko-filizofię - szczególnie w kontekście problemów światowych, jak również w kontekście przyszłych pokoleń? Tak więc, zamiast przedwczesnych kazań - do nauki.
Ekologia to piękna karta teraźniejszości i przyszłości. Nie sądzę żebyśmy mogli się wiele nauczyć w sprawach ekologii od Tomasza z Akwinu. Wiele możemy się nauczyć od Eko-filozofii i jej podobnych.
Prof. Henryk Skolimowski
Towarzystwo Przyjaciół Filozofii Ekologicznej, Warszawa